MIROSŁAW  RYMAR:  Emigracja to historycznie usankcjonowany element naszego istnienia
data:19 września 2014     Redaktor: GKut

(jeśliby jej nie było, to taki backup polskości należałoby stworzyć)

 
 
 
 

Jest przykrym, a bywa i oburzającym, jak przecież nie głupcy czy prostacy z ministerialnych gabinetów polsko-podobnego państwa wypowiadają jakieś piramidalne brednie na temat polskiej emigracji. Jest trudnym do przyjęcia zajmowanie wrogiego, niechętnego, czy wręcz anty-emigracyjnego stanowiska przez ludzi, którzy sprawiają wrażenie, a może i są naprawdę po naszej stronie barykady. Nie rozumieją, że są w czystej postaci produktem zabiegów czerwonych specsłużb przez całe lata powojenne pracujących w pocie czoła i ciszy peerelowskich placówek dyplomatycznych nad postawieniem muru między Polakami na emigracji i tymi w kraju. Ciągle jeszcze żyją i, mało tego, mają wpływ na bieg spraw w kondominium „gienierały” z tamtego, sowieckiego zaciągu. Tamci budowali mur ideologiczny, a dzisiaj ich następcy robią to samo, tylko zmienili, siłą rzeczy - po upowszechnieniu się mitu „obalenia komuny” - akcenty. W ten sposób m.in. chronią przed obnażeniem własną głupotę i sprzedajność. Dzisiaj argumenty podnoszone przez agentów zadaniowanych i mimowolnych pożytecznych idiotów, to kwestie płacenia podatków, wtrącanie się w nie swoje sprawy, co oni wiedzą jak tu nie żyją, niech wrócą jak tacy mądrzy, itd, itp. Najlepiej niech zrobią za nas.
To, że ogromne zachodnie firmy nie płacą podatków i postkomunistyczne rekiny ich nie płacą tym krytykantom, mącicielom nie przeszkadza. Przeszkadza im, że emigrant patriota nie płaci, chociaż co by nie robił, inwestuje w to własny czas, a czas to pieniądz i własne środki finansowe. Ot, filozofia. Lewackie i antypolskie myślenie najczystszej wody, tylko dlaczego wśród „naszych”?

 

Nie raz byłem już proszony i wywoływany do tablicy przez Czytelników do podjęcia tego ważnego tematu. Obiecali cierpliwie znieść długi tekst, a więc do rzeczy.

 

„W 2008 roku GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej" przeprowadziła sondaż, w którym aż 71 procent ankietowanych zadeklarowało gotowość oddania życia w obronie niepodległości Polski. Tylko 16 proc. z badanych osób odpowiedziało na to pytanie przecząco”. W kilka lat później, „na początku 2014 roku w "Rzeczpospolitej" ukazał się kolejny sondaż. W badaniu Homo Homini jedynie 19 proc. Polaków zadeklarowało, że oddałoby życie lub zdrowie za kraj”. Wystarczyło tylko kilka lat tresury, żeby wartości „zamieniły się miejscami”. To okres rządów sitwy Donalda T. Polska nie tylko się zwija. Polska zdezerterowała. W obliczu zagrożenia za dezercję kula w łeb winnych tego stanu rzeczy.

 

 

Ciągłość polskości

Polskość to fenomen, który z ciągłością państwowości polskiej nie ma nic wspólnego. Państwa nie było, a Polacy i polskość trwała. Trwała, ciemiężona w kraju, męczona i mordowana na Syberii, a „rozkwitała” poza jego granicami. Tacy emigranci jak Ignacy Paderewski, Mickiewicz (we Francji powstał "Pan Tadeusz"!), Słowacki, Norwid, Gombrowicz, J. Mackiewicz, niemal zupełnie zamilczany do dzisiaj, bo groźny dla „anty elit”, Maria Curie-Skłodowska, Chopin, Ignacy Domeyko, który tworzył podstawy geologii w Chile, Ernest Malinowski, co budował szlaki kolejowe w Peru, czy Paweł Edmund Strzelecki, badający tereny Afryki i Australii dla Korony Brytyjskiej - są oni wszyscy i wielu innych naszym powodem do dumy, bo byli znamienitymi polskimi mieszkańcami świata i ambasadorami kraju, który „został zniknięty” z mapy Europy, pospołu przez zachodnią kulturę i wschodnią dzicz. Kościuszko i Puławski byli wśród pierwszych obywateli USA i do dzisiaj są honorowani jako amerykańscy bohaterowie. To oni wszyscy swą aktywnością świadczyli za Polską. To dzięki nim o Polsce ciągle było słychać. Byli wyrzutem sumienia dla „sytych, bogatych i bezpiecznych”. Dzisiejsi krytykanci rozdający razy polskim emigrantom na prawo i lewo, pomimo tego, że psioczą na wtrącanie się emigrantów w ich – przecież - sprawy, to pozostają dumni z osiągnięć tych wyżej wymienionych i wielu innych „zagranicznych pyszałków z polskimi korzeniami”. Wiedzą, jak ubogą byłaby polska kultura i nauka bez ich wkładu. Wiedzą przecież, że to oni przechowali najcenniejsze wartości, że mogli zachować prawdę i ciągłość właśnie. Mogli głośno mówić to, za co w kraju groziły prześladowania, więzienie i zsyłka. Oni byli polskim głosem w świecie! Oni nadal nim są(!), bo obywatele polscy i "tutejsi" w kraju stali się „demokratyczną większością”, zniewalającą i zakłamującą Polskę od Brukseli po Waszyngton.



Józef Wybicki napisał „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”. Ten mazur zatem, będący hymnem Polski powstał również na emigracji. Posłuchaj i zaśpiewaj skąd szła niepodległość do Polski. Wszyscy Polacy to śpiewają bez względu na miejsce zamieszkania czy pobytu. Niech Polska sobą będzie silna, a jej wierne córy i synowie, mieszkańcy świata, niech wspierają ją z całych sił tak długo jak potrafią.

 

 

Czy masz prawo, rodaku nad Wisłą, odmawiać polskości rodakowi znad Missispi i jego prawa do zaangażowania się w sprawy polskie? Czy masz czelność odmówić tego prawa również tym powyżej, którzy polskość tworzyli i umacniali? Nigdy nie odtrącaj pomocnej ręki. Nie ma znaczenia co w niej jest, jak mało znacząca jest ta pomoc. Liczy się jedynie - nie tylko chęć - ale wola zachowania więzi i niesienia pomocy. Idea wspólnej sprawy. To  z niej wynika działanie na rzecz wspólnej ojczyzny Polaków, a nie z racji miejsca zamieszkania. Co dobrego dla Polski wynika z zamieszkania w kraju Kiszczaka, Szechtera, Urbana, Sikorskiego, Komorowskiego, Bartoszewskiego, całej masy leniwych, uśpionych, zagonionych, niechcących się nawet rozmnażać „naszych”, czy tego „mięsa wyborczego” od „twojego ruchania”... Mam wymieniać więcej zaprzańców, którzy są zakałą Polski i Polaków, a mieszkają i, mało tego, są utrzymywani w równej mierze przez "tutejszych", jak i patriotów-krytykantów? Demokratyczna kpina! – ale ważne, że demokratyczna, prawda? ONI wprost deklarują ustami Donalda T., że polskość im przeszkadza, że „watahę trzeba dorżnąć”- deklaruje minister. ONI polskości nie przechowają. Emigranci razem z mądrymi Polakami w kraju - tak!

 

 

Z ziemi obcej do Polski


Szczerze? Trudno stłumić emocje, kiedy historia i teraźniejszość pęka od mnogości przykładów patriotyzmu i zaangażowania polskich emigrantów, a w ojczyźnie ciągle za patriotów się podają ludzie z trudem kryjący wrogość, a co najmniej niechęć, wobec swoich rodaków w świecie.

 

Pierwsza Kadrowa rozpoczęła swój czyn legionowy w zaborze Ruskim napotykając niejednokrotnie zamknięte polskie domy i czmychających Polaków. Przy braku spodziewanego poparcia i wzmocnienia zmuszona została do odwrotu. Mniej niż dwustu „Spartan”. W tym czasie we Francji zaraz „po wybuchu pierwszej wojny światowej koła polskie zwróciły się do rządu francuskiego o wyrażenie zgody na formowanie sił zbrojnych na terenie swojej drugiej ojczyzny. 21 sierpnia 1914 rząd Francji wyraził na to zgodę. Armia została zorganizowana na zasadzie zaciągu ochotniczego spośród Polaków służących w wojsku francuskim, polskich jeńców wojennych z armii państw centralnych, a także z polskiej emigracji z Francji, Stanów Zjednoczonych, Kanady i Brazylii(!)”. Komitet Narodowy Polski po zawarciu porozumienia z rządem Francji uzyskał 28 września 1918 r. pełną kontrolę polityczną nad Armią.

 
 
 
 

Genarał, który wybrał nienawistne naszym wrgom BHO zamiast „emigracyjnej leżanki”

 
 
 
 
Od tego momentu została ona uznana za "jedyną, samodzielną, sojuszniczą i współwalczącą armię polską". 4 października 1918 dowódcą „Błękitnej Armii” został gen. Józef Haller. Przez fronty pierwszej wojny światowej wiódł swoich żołnierzy do Polski. Polscy emigranci swoje wygody, bezpieczeństwo, dobrobyt, które wybrali emigrując, zamienili na priorytety znacznie ważniejsze niż to, co mieli „za górami, za morzami”. Zamienili je na śmierć zamiast życia, na niewygody i ryzyko zamiast spokoju i dostatku. Szli walczyć zamiast wczasować. Jechali do okopów zamiast do „źródeł i solanek”. W 1919 roku Armia Hallera wraz z całym wyposażeniem została przetransportowana do Polski i brała udział w zwycięskich walkach polsko-ukraińskich w Galicji Wschodniej i na Wołyniu. Generałowi przypadło też w udziale organizowanie ochrony Śląska, a następnie przejmowanie Pomorza, gdzie w lutym 1920 roku dokonał symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem. (...więcej) Emigrant zaślubił Polskę z morzem!


Druga wojna światowa to stosunkowo dobrze znane wydarzenia dokumentujące przywiązanie do ojczyzny i znaczenie emigracji dla Polski i Polaków. Niech spróbują krytykanci podważyć znaczenie – pozamilitarne – armii gen. Andersa, który uratował z Gułagu tysiące polskich katorżników, mężczyzn, kobiet i dzieci. To nie był zdrajca Berling, ani ten, co to się w Hiszpanii ponoć „kulom nie kłaniał”, a którego pomniki do dzisiaj stoją w Polsce i straszą. To był przecież generał emigrant!


To ci emigranci, co pozostali na zachodzie ocalili resztki „elit działania”, bo tych, co pozostali w kraju, polskojęzyczni bandyci wespół z sowieciarzami wymordowali, a dzisiaj na ich kościach chowają oprawców, morderców i ich mocodawców. Sprzeciw wobec pochówku zbira Jaruzelskiego poza tanim popiskiwaniem w „naszych” mediach wyraziła na Powązkach niewielka grupa ludzi, którzy – jak to określił prof. Chodakiewicz – mogą „dać w dziób”. Oni przestali się bać i stanowią początek odradzania się „elit działania”. Im bielmo demokracji nie przesłania ostrego widzenia i równie ostrych, uzasadnionych reakcji.


Trwające od kilku miesięcy, a wkrótce będzie rok od początku Majdanu działania wojenne na Ukrainie, to groźny pomruk tamtych, opisywanych wyżej zdarzeń. Hej! Pobudka krytykanci, toż właśnie wchodzimy w etap powtórki z historii i jeżeli nadal chcecie uchodzić za polskich patriotów, to wykażcie, że „odrabiacie zadanie domowe”, a nie podążacie za stadem michnikoidalnych, dla których już dawno nastąpił koniec historii i państw narodowych. Róbmy wszystko, róbmy razem na ile kto może, aby emigranci znowu nie musieli wracać zamieniając „dobre na gorsze”. Niech lepiej pomagają tak, jak mogą i chcą, a powroty niech będą jedną z ich życiowych możliwości, a nie patriotyczną koniecznością. Tak dla Polski i Polaków na pewno będzie lepiej.
 
 
 
 
Przeliczalnie i wymiernie

Na długo przed wypromowaniem przez "tutejszych" Jurasa od „róbta co chceta” Kongres Polonii Amerykańskiej kupował dla małych szpitali w Polsce karetki pogotowia. Zapomniany zupełnie polski naukowiec Hilary Koprowski z Filadelfii – to przecież emigrant(!) – przekazał w latach 1950 – 1960 do nieodpłatnego podania polskim dzieciom 9 mln dawek szczepionki przeciwko Polio. Jak powiada „Stary Wiarus”: „Dla rodaków z kraju to frajer, przecież mógł szczepionkę sprzedać i dobrze zarobić”. Nie dla wszystkich, ale dla tych zaczadzonych „wolnym rynkiem” w państwie „25-ciu lat wolności” na pewno.
 
 
 

Hilary Koprowski – mógł sprzedać i zarobić, a przekazał. Dla "tutejszych" frajer, a dla krytykantów-patriotów Polak niedostateczny, bo mieszkający w Filadelfii.


Wielu polskich pisarzy, poetów mogło publikować w czasach peerelu tylko na emigracji, a było to możliwe, bo znajdowały się tam polskie emigracyjne wydawnictwa i polscy emigracyjni sponsorzy. Znani polscy twórcy, aktorzy, piosenkarze, kabarety, zespoły, dzięki „chałturom” wśród Polonii nieźle podreperowywali swoje budżety, zważając na ówczesny przelicznik walut zachodnich. Ten sam przelicznik pozwalał przetrwać bardzo wielu polskim rodzinom, których bliscy wybrali samotność, obcość i trud bycia emigrantem, nie tylko żyjącym w kraju nieznanym, ale jakże często będącym obiektem ich zazdrości. Dzisiaj też miliony(!) polskich emigrantów wspierają swoich w kraju i... budżet nowo-tworu „25-ciu lat wolności”, niestety.

 

Trudna do przecenienia jest rola polskiej emigracji w okresie przed sierpniem 80’, w trakcie „solidarnościowej wolności”,  jak i później. To na emigracji powstawały jak grzyby po deszczu ośrodki przejmujące na siebie ciężar informacji i koordynowania bezpośredniej pomocy dla struktur opozycyjnych w kraju. Szeroką rzeką płynęły fundusze na działalność, sprzęt drukarski, materiały niezbędne do prowadzenia działań związkowych i nie tylko.

 

Najsłynniejszy „emigrant” Polski, dzisiaj już Święty Jan Paweł II walnie przyczynił się nie tylko do „obalenia komuny” w Polsce, ale do jej końca w Europie. Przynajmniej takiego końca, jaki wtedy był możliwy. Nasza jest wina, że nie potrafiliśmy tego dzieła dokończyć. Nasza wina, że daliśmy się oszukać, że uwierzyliśmy w ten mit, a nasi „jajogłowi” nie potrafili go rozpoznać i zneutralizować.
Ten „Emigrant” nie miał dywizji, żył w Rzymie i „tylko” modlił się, mówił , nauczał, radził, zalecał, nawoływał ... Mało? Byli tacy, co potrafili z tego korzystać, a są i dzisiaj.

 

Zdecydowana postawa i mocne zaangażowanie polskich emigrantów w Ameryce przyspieszyło przyjęcie Polski do NATO. „Tutejsi” w kraju potrafili za to polski potencjał militarny zredukować do ilości z trudem wystarczającej na wypełnienie tego co nazwali stadionem narodowym w Warszawie. Czy jest dużą zaletą(!), że oni mieszkają w Polsce?

 

Kto uczynił więcej – zapytam, może złośliwie: polscy emigranci otwierając drzwi do NATO, czy „demokratyczne mięso wyborcze” doprowadzające rękami swoich wybrańców do ubezwłasnowolnienia obronnego Polski stawiając na zaprzańców? Przy beznadziejnie nieefektywnej postawie opozycji walczącej o demokrację, a nie o Polskę. Żeby 5. punkt zadziałał, musimy umieć wytrwać dostatecznie długo sami, a ile wytrwa około 30 tysięcy żołnierzy? Tylu, ilu ma bojowników/terrorystów nowy „kalifat” na Bliskim Wschodzie. Samodzielne działania obronne takiej „armii” są w stanie chronić zaledwie 2 proc. terytorium Polski, a co z resztą? Znowu nadchodzi czas na legiony? Przecież kagiebista puka do drzwi i ma w d.... demokrację, która na własne życzenia obezwładnia tak „naszego głównego stratega” jak i demoralizuje jego milionową armię ciągłymi demokratycznymi klęskami.

 

Nie będzie dobrze, jeżeli emigracja będzie musiała wspierać ojczyznę żołnierzem i sprzętem dla niego, ale jest oczywiste, że ta ewentualnośc warta jest zachowania takiego, choćby dzisiaj tylko teoretycznego, potencjału, a nie krytyki i zniechęcania. Ten zwykły, szeregowy żołnierz, a może i oficer, pewnie niczego wielkiego wcześniej dla Polski nie robił, ale przyszła godzina próby i ... poszedł na zatracenie, na tułaczkę, na śmierć. Z tej swojej emigracyjnej wygody i dostatku poszedł, krytykancie-patrioto. Ciągłość, kontynuacja niezbędna jest Polsce i potrzebna na emigracji. Taki polski backup.

 

Róbmy swoje, każdy tam, gdzie jest. Każdy dla jedynego naturalnego miejsca dla Polaków - Polski. Nie pyskować, tylko robić! Możesz, masz chęć, potrafisz:

tylko pisać? - Pisz!

wieszać flagę na ruskim czołgu? - Wieszaj!

wysadzić wraży pomnik? - Wysadzaj!

warknąć na III-ciorzędnego urzędasa? - Warknij!

 

Jeżeli zrobisz to poza granicami kraju, to on to odczuje tak samo jak ten w Polsce, a może nawet bardziej. Tyle, że na emigracji możesz warczeć częściej i mocniej, bo on ci może skoczyć. Warcz za tych, co w kraju się boją.

 

Emigracja, straszna rzecz, ale rzecz od „zawsze” istniejąca

To prawda, co niektórzy krytykanci-patrioci podnoszą, że doświadczenie, odwaga, determinacja wielu emigrantów byłaby pomocną w III-ciorzędnej RP w walce z transformacją o niepodległość, i nawołują do powrotu. Są to jednak postulaty z kategorii chciejstwa, bo nie biorą wielu aspektów pod uwagę, albo wynika to z zupełnego braku wiedzy o złożoności problemu.


1. Decyzja o wyjeździe jest decyzją straszną z punktu widzenia emocjonalnego i organizacyjnego. Jeszcze straszniejszą z powodu nieprzewidywalności następstw tej decyzji, nawet dzisiaj, w dobie Internetu i łatwości dostępu do informacji. Staje się przez to niemal nieodwracalną dla przeciętnego emigranta.


2. Im dłużej czlowiek żyje na emigracji, tym powrót staje się trudniejszy. Zwykłe, codzienne życie zmusza go do zacieśniania więzi z krajem osiedlenia. Z czasem to tam tworzy się jego rodzina: dzieci, wnuki, a w Polsce jej ubywa, bo odchodzą rodzice, bracia i siostry. Taka zwykła, ludzka więź trzyma go w oddali.


3. Warunki bytowe, możliwości finansowe oczywiście też odgrywają rolę, a nie każdy ma szczęście i umiejętności odniesienia zawodowego i finansowego sukcesu pozwalającego mu zmieniać miejsce zamieszkania ponownie. Szczególnie u osób, które nie wyjechały z tzw. powodów ekonomicznych. One nie brały pod uwagę w pierwszym rzędzie poprawy warunków materialnych, tylko szeroko pojętą swobodę, wolność, czy wyrwanie się z pęt i opresji. Niejednokrotnie – w co pewnie współczesnym w III-ciorzędnej trudno uwierzyć – po wyjeździe na emigrację nigdy nie osiągnęli takiego statusu materialnego jaki mieli w Polsce. To przypadki znane z historii, ale i całkiem współczesne z lat 1981-1989. Oni nie jechali „za michą”! Frajerzy?


4. Nie wolno przejść obok w „ocenie” emigranta bez wzięcia pod uwagę jego doświadczeń, często osobistych, będących efektem zaangażowania w opór wobec wrogich władz w Polsce. Trudno określić jak długi czas może dany człowiek żyć w napięciu towarzyszącym działaniu w nielegalnych strukturach. Jak długo jego najbliższe otoczenie jest w stanie znosić atmosferę zagrożenia i niestabilności. Nie sposób robić zarzutu z faktu, że ktoś ma po latach walki po prostu dosyć. Taki ktoś wyjeżdża, jakoś się urządza w nowym miejscu i po pewnym czasie zaczyna ponownie „mieć obowiązki polskie, bo jest Polakiem”. Podejmuje jakąś formę działalności. Obojętnie co, i słyszy z kraju, że się wp....prza, że nie ma prawa, że... Może on już nie wróci, bo nie chce już niczego więcej ryzykować, może jest już za stary na kolejne lata życia w „cieniu życia”, ale ciągle chce dla Polski... Tutaj ciśnie się na usta „gabinetowy wykrzyknik” na „k!”. Jaki dekownik nad Wisłą może mu tego zabronić i w imię jakiej idei do stu diabłów! Bo tam mieszka i płaci podatki, łyka zapodawany mu bull.... i wreszcie pakuje manatki i pryska z „zielonej wyspy”?


5. Należy w sposób zasadniczy rozróżnić – nie dyskwalifikować, bo nigdy nie wiadomo co w kim drzemie – ale rozróżnić tych, co „za chlebem” od tych co mają już „prawo odpocząć, bo wiele w sztafecie pokoleń zrobili”, albo po prostu, tak po ludzku mieli dość. Zapracuj brachu nad Wisłą na prawo powiedzenia „dość”. Zapracuj nie pościgiem za „gnatem do gara” na obiad, czy nowym gadżetem, ale oprócz tego codziennego trudu mieszaniem w polskim kotle w poszukiwaniu niepodległości, w spalaniu „kartki transformacji”.


6. Emigracja „za chlebem” z państwa „25-ciu lat wolności” jest ewidentnym dowodem na nieudolność tego państwa, na zwijanie tego państwa od wewnątrz przy pomocy czynników zewnętrznych, odwiecznie wrogich Polsce. Jest to planowe działanie destrukcyjne o niespotykanej do tej pory skali. Jeżeli wyjeżdżają tylko „tutejsi” i obywatele III-ciorzędnej, to nawet może mieć w dalszej perspektywie pozytywne skutki oczyszczenia pola dla Polaków, ale jeżeli wśród wyjeżdżających są uważający się za patriotów Polacy, to ich emigracja jest trudna do usprawiedliwienia tylko warunkami ekonomicznymi. Jedynym usprawiedliwieniem jest wyczerpanie latami zaangażowania bez widocznego sukcesu, zniechęcenie i uczucie beznadziei. Każdy człowiek ma swoje granice wytrzymałości. Ta emigracja, emigracja z kraju „wolności i demokracji” jest tak liczna, że staje się zabójcza dla Polski.

 

 

Wszyscy emigrujący po roku, dwóch już wiedzą co zrobili. Pozostali w kraju o tych doświadczeniach nie mają pojęcia. Im bardziej emigrant jest Polakiem, im mniej mu polskość doskwiera, tym bardziej będzie cierpiał. Im mniejszy odniesie sukces osobisty, zawodowy, finansowy, tym ten stan będzie się pogłębiał. Rozpad rodziny, oddalanie się dzieci, wnuków, złe wieści z ukochanego kraju, chorujący rodzice, brak szans na opiekę nad nimi, śmierć najbliższych, horror nocnego telefonu i bezsilność... Koszmar znany wielu emigrantom bez względu na pierwotne przyczyny wyjazdu!

 

Emigracja powojenna to był rząd londyński zachowujący ciągłość państwową, kombatanci Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, działacze polityczni i tysiące wojennych rozbitków rzuconych na obcą ziemię. Siły skupione wokół rządu i organizacji kombatanckich były ośrodkami politycznymi i z tego choćby tytułu stanowiły zagrożenie dla czerwonych uzurpatorów, którzy wraz z ruskim okupantem zabrali nam Polskę. Już zaraz po zakończeniu wojny rozpoczęli bezpardonową walkę z politycznym odłamem polskiej emigracji. Zrobili wszystko, żeby polscy żołnierze zostali poniżeni przez zabronienie im udziału w „paradzie zwycięstwa” w Londynie. Zwycięzcy, a przecież tak cholernie przegrani. Najlepszych synów „tej ziemi” pozbawiono polskiego obywatelstwa. Od samego początku polskojęzyczni właściciele Polski bardzo wysoko postawili zadanie dla swoich agentów, mające na celu bezpardonowe i ciągłe rozbijanie politycznych i patriotycznych środowisk emigracji polskiej na całym świecie. Robiono i nadal robi się wszystko, aby polityczne inicjatywy i wszelką zaangażowaną działalność patriotyczną eliminować.

 

„Tysiącom rozbitków wojennych”, często ludziom prostym i niewykształconym, skrajnie zmęczonym i zagubionym w nowych środowiskach pozostawało jedynie skupiać się i organizować po to choćby, żeby mieć gdzie swobodnie porozmawiać, zaśpiewać po polsku, wesprzeć się, uciec choć na chwilę przed wszechobecnym, obcym żywiołem. To oni dzięki „polityce asymilacji”, a nie rozbrajającej i demobilizującej „wielokulturowości” stworzyli i rozwinęli działalność polonijną. Pobudowali polskie domy, kluby, szkoły i kościoły. Z lepszym lub gorszym skutkiem ten stan rzeczy trwa do dziś, ale wraz z odchodzeniem pokolenia budowniczych, rozmach działalności i stan posiadania Polonii ubożeje. Dawna motywacja, potrzeba poświęceń i systematycznej pracy - nie mówiąc o gotowości do samofinansowania – zanika. W miejsce własnych, autorskich projektów i planów zorganizowana Polonia podejmuje projekty akceptowane przez władze, które, dając granty, ukierunkowują ich działalność. Na własne pomysły nie ma środków, więc coraz częściej, żeby trwać, sięga się po fundusze obwarowane potrzebami dającego, który daje i wymaga. Tak, jak robi to Eurokołchoz. Na całą tę „polonijną cepelię”, która stanowi zaledwie kilka procent polskiej emigracji, władze kondominium patrzą z przymrużeniem oka, chociaż też trzymają rękę na pulsie wspierając finansowo tylko te ośrodki, które z ich punktu widzenie są OK, bo dają się kontrolować i uzależniać. ONI dają i ONI wymagają, kontrolują. Na czele wielu organizacji polonijnych nadal są byli członkowie PZPR, TWaniacy, agenci wpływu i michnikoidalni. Wystarczy prześledzić, które struktury były i nadal są przeciwne lustracji oraz debolszewizacji Polonii i Polski, aby stało się jasne who is who. Ten temat, to papierek lakmusowy postaw wobec naszych wrogów i gotowości na powtórkę kolaboracji z nimi.

 

Emigracja ciągle może więcej

Ostatnio w dyskusji pod notką blogera poruszającego temat emigracji Maciej Świrski powiedział: „Emigracja polska jest wielkim, nie wykorzystanym potencjałem. Nie wykorzystanym przez Państwo Polskie”. Słusznie powiedział i tego się trzymajmy.

W obecnej dobie widać jak na dłoni, że potrzebna jest odbudowa politycznej aktywności polskiej emigracji patriotycznej. Zwiastuny takich działań są widoczne i potwierdzają potrzebę dążenia do tego celu. Polska emigracja po raz nie wiedzieć który pokazuje, że jest potrzebna Polsce i jej rola jest nie do przecenienia.

 

Najbardziej jaskrawy przykład widoczny od lat(!), to zaangażowanie się polskich naukowców wspierających zespół parlamentarny do spraw zamachu smoleńskiego. Wyjaśnienie tej tragedii zostało przez szubrawców przy władzy maksymalnie upolitycznione. To nie jest przypadek z gatunku „bigos, Żywiec i disco polo”, to największa tragedia jaka spotkała Polskę w czasach pokoju. Dlatego to nie jest temat dla „cepeliowskich” w swej większości organizacji polonijnych. To zadanie daleko wychodzące poza ich cele i zainteresowania. To straszne wydarzenie powinno stać się – skoro zabiegi o członkostwo w NATO nie były – aktem odrodzenia politycznej aktywności naszej emigracji.

 

Środowiska naukowe w Polsce zostały obezwładnione propagandą i bezpośrednimi naciskami, a nawet szantażami utraty pracy, degradacji i ostracyzmu. Szybko okazało się, że jedynie emigranci mogli przyjść z pomocą niezłomnemu Antoniemu Macierewiczowi. Jak bardzo było to nie w smak wasalom III-ciorzędnej RP niech świadczy utrata pracy przez dr. Nowaczyka. Warto przy tym pamiętać, że jest to ceniony naukowiec w samych demokratycznych(!) Stanach Zjednoczonych. I tam go dopadli. Żadna „dojrzała – przecież – demokracja”, wolność słowa i badań, czy poprawna tolerancja nie były go w stanie uchronić przed zmasowaną akcją tutejszych i obywateli mieszkańców Polski! Pomimo wszystko ci utytułowani, cenieni profesjonaliści, mogący pełnymi garściami czerpać z owoców swojej pracy będącej efektem ciężkiej decyzji o emigracjim nie wahają się ryzykować i nadal pracować dla Polski. Ryzykują przecież to, o czym marzą i za czym w owczym pędzie wyjeżdżają miliony współczesnych mieszkańców polsko-podobnego państwa.

 

To prof. Markowi Chodakiewiczowi, emigrantowi ze Stanów Zjednoczonych, zawdzięczamy odkłamanie prawdy o latach powojennych, o walce z sowieckim okupantem, o Narodowych Siłach Zbrojnych. Dzisiaj Żołnierze Wyklęci to już oczywista oczywistość, ale mało kto wie, że to właśnie jemu i kilku osobom w kraju przez niego zachęconym i wspomaganym zawdzięczamy tę „oczywistość”. Zajęło im to całe „25 lat wolności”, bo taka to właśnie wolność bez niepodległości! Stylizowana bombonierka z g....m w środku. Może być wyborczym.

 

Takich intelektualnych i politycznych potrzeb Polska ma bez liku i jest zwykłą głupotą odrzucać pomysł aktywizacji politycznej emigracji tylko dlatego, że tak chcą siły „starego i nowego porządku”. Trudno przecenić możliwości lobbowania przez tak rozszerzane spektrum działania polskiej emigracji. Przykład Izraela jest może najbardziej rzucającym się w oczy, ale są i inne. Aktywność polityczna, gospodarcza, lobbingowa to obszary zupełnie zarzucone, a dające szanse na odnowienie i zintensyfikowanie życia diaspory polskiej. To ogromna szansa na przeorientowanie, przesunięcie środków ciężkości i wyznaczenie zupełnie nowych celów działalności, a w konsekwencji utworzenie nowoczesnych struktur i organizacji, które tym wyzwaniom podołają i będą stanowiły silne ośrodki harmonijnej współpracy z Polską dla jej dobra i dla podnoszenia statusu Polaka i jego ojczyzny w świecie.

 

Od lat próbuję się przebić z niepodważalną przecież tezą, że jeden jest naród polski i jedna jego ojczyzna, dla której wszyscy polscy patrioci pracują, bo... „będąc Polakiem mam obowiązki polskie”.



Temat zaczął już funkcjonować, są zwolennicy i oczywiście zaciekli wrogowie wychowani na wzorcach, o których wspominam powyżej. Jarosław Kaczyński i jego PiS raczył się zainteresować, ba nawet rzucać publicznie jakieś obietnice. W rozmowach kuluarowych znacznie większe, ale, rzecz jasna, przy maksymalnym zysku osobistych zasług dopisanego, a najlepiej „jedynego autora” pomysłu, partyjnego aktywisty. I niech tak będzie, niech głoszą co chcą i kogo chcą podpisują, aby wdrożyli. Z tym PiS to trochę przesadziłem, miałem na myśli niesławnych doradców prezesa, jego otoczenie i znamienitych ekspertów od porażek i partyjnych kampanii wszelakich.

 

Idea w swym założeniu jest prosta: emigracja i kraj to jedność. Tak mają np. Francuzi i Włosi. U nas nieco ponad sto sześćdziesiąt tysięcy Niemców ma swoich posłów w sejmie, a miliony Polaków poza granicami Polski ma albo „opiekunów” (jak niepełnosprawni) w senacie, albo teraz jeszcze lepiej - patrona Sikorskiego, który rozdaje kasę polskiego podatnika według rozdzielnika napisanego jeszcze przez „stare” i uzupełnianego przez „nowe”. A polska emigracja, nie Polonia, tylko cała emigracja, powinna mieć swoich parlamentarzystów i w oparciu o nich zbudowane struktury, sieć kontaktów i wpływów politycznych. Jeżeli demokracja, to powinna mieć liderów z wyborów powszechnych z mandatem zaufania społeczności polskich za granicą i autorytetem posła w iluś tam krajach osiedlenia. Już niechby, np. w formie liderów kontynentalnych. To jest duży temat, który jest opisywany na stronach RODAKpress w programie Ruchu Rodaków. Tutaj tylko go sygnalizuję, będąc przekonanym, że wart jest dyskusji i kontynuacji.

 

 

A jakby tak jeszcze,
który z tych krytykantów-patriotów
sięgnął po argument co tam kultura, co tam wieszcze
- jak ja zjadłbym i to i tamto jeszcze,
- kupił, nabył, pozyskał i to i owo jeszcze,
to mu zapodam na koniec, Wyspiańskim wywrzeszczę
opis „wyzwolony” ONYCH,
tych co ich może nie wybieracie,
ale tolerujecie w imię jedynie słusznej idei demokracji - jakże złowieszczej:

 

Warchoły, to wy! - Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże, czołgacie się u obcych rządów i całujecie najeźdźcom łapy, uznając w nich prawowitych wam królów. Wy hołota, którzy nie czuliście dumy nigdy, chyba wobec biedy i nędzy, której nieszczęście potrącaliście sytym brzuchem bezczelników i pięścią sługi. Wy lokaje i fagasy cudzego pyszalstwa, którzy wyciągacie dłoń chciwą po pieniądze - po łupież pieniężną, zdartą z tej ziemi, której złoto i miód należy jej samej i nie wolno ich grabić. Warchoły, to wy, co się nie czujecie Polską i żywym poddaństwa i niewoli protestem.
Wy sługi! Drżyjcie, bo wy będziecie nasze sługi i wy będziecie psy, zaprzęgnięte do naszego rydwanu, i zginiecie! I pokryje waszą podłość niepamięć! - "Wyzwolenie", Stanisław Wyspiański.

 

Razem możemy to zrobić. MY Polacy, mieszkańcy świata wespół z tymi w upodlonej transformacją Polsce!

 
 

Mirosław Rymar - Australia


http://www.rodaknet.com/

 

 

Materiał video:
Prof. Marek Chodakiewicz w Łodzi
Fragment wykładu na temat : Pomocy dla Polski: na prawicy wszyscy wszystko wiedzieli
(i tu się niewiele zmieniło: "kompleks niższości maskowany jako kompleks wyższości")

 
 
 


Materiał filmowy 1 : Prof. Marek Chodakiewicz w Łodzi - fragment

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.