Przemysław Dakowicz: Mansjony Germanii
data:10 kwietnia 2014     Redaktor: AK

Arena obozu Sachsenhausen, dokąd przywieziono profesorów aresztowanych w ramach Sonderaktion Krakau, do złudzenia przypomina scenę symultaniczną, „inscenizację równoczesną” ze średniowiecznych misteriów, składającą się z wielu odrębnych punktów/miejsc gry aktorskiej, które w nauce o teatrze nazywa się mansjonami.

 
 
Spectaculum, które będziemy oglądać, wędrując od mansjonu do mansjonu, od sceny do sceny, od zdarzenia do zdarzenia, ujawnia, jak sądzę, wiele specyficznych cech niemieckiej kultury, właściwego Niemcom postrzegania i rozumienia języka scenicznego. Jak pisze Nicoll, „lubowali się [oni] w grotesce, koszmarnych scenach z diabłami, skłonni byli do antysemityzmu, bawiła ich swego rodzaju prymitywna satyra realistyczna”. Słowa te, choć stanowią fragment charakterystyki niemieckich widowisk epoki średniowiecza, doskonale stosują się także do historii, którą chcę tutaj opowiedzieć.
 
 
Mansjon 1. POBUDKA
 
 
Scena tonie w mroku. Jest jeszcze całkiem ciemno — to przecież zima 1939/1940. O piątej trzydzieści zostają zaświecone czarne żarówki, z których sączy się stłumione światło.  Przez ciała na siennikach przechodzi dreszcz. Są tacy, którzy mają zwyczaj wstawać wcześnie, by uniknąć tłoku w umywalni. Ich koce są już złożone, a oni sami gotowi do ablucji. Mają na sobie spodnie i bluzy, w izbie dziennej wkładają buty, ale tylko na chwilę, bo przed wejściem do umywalni trzeba się rozebrać. Pozostali leżą jeszcze przez kilka chwil. Na ostatku podnoszą się z sienników członkowie „klubu późnomyjców”. W środkowej części baraku, gdzie mieszczą się ubikacja i „łazienka”, jest całkiem zimno, niemal tak jak na zewnątrz. Wody w kranach — w obawie, by nie zamarzła — nie zakręca się na noc. Na podłodze umywalni skostniałe ciała tych, których z powodu dręczącej ich biegunki usunięto z sali zbiorowej. Pośrodku pomieszczenia dwie fontanny z pokostowanej blachy, mające kształt ogromnych miednic. Woda tryskająca z chromowanych walców ma temperaturę kilku stopni Celsjusza. Przy kranach tłum więźniów kulących się z zimna, bosych, nagich, prychających.
 
 
Zostawiamy ich za sobą, by po przejściu kilku kroków stanąć przed kolejną sceną.
 
 
Mansjon 2. APEL
 
 
Plac apelowy. Trzy apele każdego dnia — poranny, południowy i wieczorny. Wszystkie czynności (wyjście z baraku, przygotowanie oddziału blokowego, apel, powrót) trwają zazwyczaj nie dłużej niż 45 minut. Ale nie zawsze. Gdy stwierdza się brak któregokolwiek z więźniów, pozostali muszą wytrwać na placu, aż nieobecny zostanie odnaleziony. Bywają i inne powody wydłużania apelu.
 
 
Jest 18 stycznia 1940, ranek. Więźniowie (wśród nich krakowscy profesorowie) stoją w równych szeregach, w cienkich obozowych uniformach, ustawieni w tzw. ringi. Esesmani wybierają ludzi do pracy. Mróz sięga 25-30 stopni Celsjusza. Apel przedłuża się. Jak pisze Stanisław Urbańczyk, „rozpoczął się o 7, a godzina 10 jeszcze nas zastała na placu”. Nie było to konieczne — więźniów można było przecież wybrać w blokach, zamiast trzymać wszystkich na mrozie. Aby przetrwać, trzeba się ruszać, lecz dyskretnie. Przede wszystkim palce i pięty — one są najbardziej narażone na odmrożenia. Ludzie dreptają w miejscu, ci z tylnych szeregów przytulają się do swoich towarzyszy z przodu, by zaoszczędzić nieco ciepła.
 
 
Leichenträger! — rozlega się wrzask któregoś ze strażników. Po chwili pojawiają się „nosiciele trupów”. Ciało tego, kto upadł na ziemię i nie daje oznak życia, przenoszą pod rewir, czyli barak szpitalny. Roboty mają coraz więcej i więcej.
 
 
800 osób stoi na placu. W trakcie apelu pada bez życia 70. W nocy umiera kolejnych 69, a w ciągu następnych kilku dni — pisze o tym Urbańczyk — 430 więźniów.
 
 
Mansjon 3. POGADANKI
 
 
„Chciano nas stępić i unicestwić intelektualnie, mieliśmy zamrzeć najpierw umysłowo” — stwierdza w swoich Wspominkach z obozu w Sachsenhausen Stanisław Pigoń. By się ratować przed sprowadzeniem do roli żywych trupów, akademicy urządzają pogadanki — zawsze w wąskim gronie, bo przy stole mieści się niewiele osób. Rozprawiają także wtedy, gdy wchodzą w skład tzw. Stehekommando, tzn. muszą przez kilka godzin stać w izbie dziennej baraku.
 
 
Na scenie stół, wąskie ławki, na które, po ich rozsunięciu położono deskę, by zwiększyć liczbę miejsc siedzących i poszerzyć grono słuchaczy. W jednej prelekcji uczestniczy zazwyczaj ok. 20 osób. Wykładowca informuje o dziedzinie wiedzy, którą uprawia, wprowadza w tajniki własnego naukowego rzemiosła. Filologia, medycyna, mechanika, geografia i dziesiątki innych nauk, specjalności, umiejętności. A jeszcze kursy języków obcych, między innymi tureckiego. Tak wygląda działalność Powszechnego Uniwersytetu Obozowego.
 
 
Właśnie teraz Pigoń mówi o granicach niezrozumiałości Norwida. Przeciskam się w jego kierunku, bo temat ten bardzo mnie zajmuje. Chodźcie, chodźcie za mną. Słyszysz, Cyprianie? W niemieckim obozie koncentracyjnym cytują twoje wiersze: „Ty skarżysz się na ciemność mojej mowy; / Czy też świécę zapalałeś sam?”... Grupa norwidowska oddala się od nas, teraz znajdujemy się w ogniu dyskusji o dziejach stanu chłopskiego — to spierają się Stanisław Szczotka, asystent, i profesor Władysław Semkowicz, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Tuż obok Władysław Konopczyński peroruje o konfederatach barskich, Wiktor Ormicki, zamęczony później w Dachau, przedstawia program gospodarczego rozwoju Polski. Przyrodnik i filozof Tadeusz Garbowski wygłasza pogadankę o idealizmie, Ignacy Chrzanowski opowiada o Sienkiewiczu, a Michał Siedlecki, dwukrotny rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, o Wyspiańskim — nie mogą wiedzieć, że za kilka tygodni trumny z ich ciałami trafią do obozowego krematorium. Nieco dalej odbywa się jeden z wykładów przyrodniczych (przemawia Stanisław Skowron, profesor zoologii eksperymentalnej). Pod oknem Kazimierz Piwarski, docent nowożytnej historii Polski, prezentuje aktualny „przegląd prasy” (przygotowuje go na podstawie krytycznej lektury dostępnych w baraku nazistowskich dzienników i tygodników). Wreszcie natrafiamy na grupę w skupieniu słuchającą recytacji Tadeusza Estreichera, profesora chemii nieorganicznej i analitycznej, który okazał się bezkonkurencyjny w „konkursie pamięci” — zna około osiemdziesięciu liryków Asnyka!
 
 
Czas opuścić izbę dzienną i barak. Kiedy otwieramy drzwi, (tu posłużę dwoma pięknymi zdaniami ze wspomnień Urbańczyka) „nadbiega wiatr, sługus hitlerowski, i zgarnąwszy śnieg z dachu rzuca nam go w twarz. Zmarznięta, pokryta lodem, wyślizgana butami więźniów ziemia osuwa się złośliwie spod stóp”. Wstajemy, strzepujemy śnieg z ubrań.
Kilka kroków i stoimy przed kolejną sceną.
 
 
Mansjon 4. ROLLEN

 
Laufschritt marsch! ­— krzyczy „żelazny Gustaw”, postrach całego Sachsenhausen. Profesor Jachimecki (historia i teoria muzyki), dziekan Heydel (ekonomia polityczna), docenci Piwarski i Lepszy (historia Polski), docent Milewski (językoznawstwo słowiańskie i indoeuropejskie), wyznaczeni do noszenia kotłów z posiłkami, ruszają kłusem wokół kuchni. Hinlegen! — wrzeszczy esesman. Padają w śnieg wymieszany z błotem. Rollen! Rollen! — tarzają się, czołgają po klombie. Śnieg dostaje się pod koszule i bluzy, włazi w spodnie. Kniebeugen! — zastygają w przysiadzie, z rękami wyciągniętymi przed siebie. Po kilku minutach cierpną im i kostnieją nogi, mokre ubranie przywiera do ciała. I znowu: Laufschritt marsch! Hinlegen! Rollen! Kniebeugen! Rollen! Bicie, kopanie, podstawianie nóg.
 
 
Mansjon 5. ZIEMNIAKI

 
Kartoffelschäler. Obieracze ziemniaków. Specjaliści od skrobania.
 
 
Siedzą na drewnianych ławkach w ogromnej piwnicy pod kuchnią i machają kozikami. Od szóstej lub siódmej wieczorem do pierwszej, trzeciej, piątej rano. Sześć, osiem, dziesięć godzin skrobania. Pięć setek pochylonych pleców, pięćset par rąk. Wśród nich plecy i ręce wykładowców uniwersyteckich z Krakowa, tych, których wskazał starszy blokowy. Ciasnota, smród i wilgoć. „Całe zwały łupin ziemniaczanych wytwarzały trudny do zniesienia odór. Na podłodze stały miejscami kałuże, przez które ciężko było przebrnąć. Cała piwnica tonęła w błocie, obierzynach ziemniaczanych i brudzie” (z relacji Jana Gwiazdomorskiego). Między skrobaczami przechadza się przodownik, Vorarbeiter, „zupełnie niesłychany typ”, i wrzeszcząc wali gdzie popadnie gumową rurą. Nie próbujcie podkradać ziemniaków, nie jedzcie brukwi, bo jeśli „chwyci kogoś na gorącym uczynku cięższego przewinienia, [...] wyprowadza delikwenta z sali do ubikacji obok, tam kładzie go na stole i okłada go potem z całej siły kijem”. Krzyki i zawodzenia słychać wtedy w całej piwnicy.
 
 
Mijamy obieraczy, by stanąć przed ostatnim mansjonem.
 
 
Mansjon 6. RADOŚĆ

 
Więzień Sachsenhausen, który nie raduje się ze swojego położenia, który nie potrafi okazać swego entuzjazmu dla niemieckiego porządku, jest więźniem nie w pełni wartościowym. Władze obozowe dbają jednak o to, by skutecznie zresocjalizować tych, którzy mają wątpliwości. Każdej cieplejszej niedzieli (minus 10 stopni Celsjusza uchodzi tu za „ciepło”) po wieczornym apelu na plac wnoszone jest drewniane podwyższenie, na które wspina się jeden z więźniów, z zawodu dyrygent, by tłumowi mężczyzn w pasiakach przewodzić w śpiewie. Wykonuje się zazwyczaj niemieckie marsze, najczęściej Sauerland i Sängergruss.
 
 
Spójrzcie, przodownik chóru zajął już swoje miejsce. Kiedy podnosi dłonie, z wszystkich ust dobywa się śpiew: Wilkommen frohe Sänger, / seid gegrüsst für tausend mal [Witajcie, weseli śpiewacy, witajcie po tysiąckroć”].
 
 
Dogorywającego Stefana Bednarskiego, lektora języka rosyjskiego na UJ, który — jak każdy, kto jest jeszcze przy życiu — musiał stawić się na apelu, podtrzymują Bolewski i Mikulski. Bednarski cierpi na zapalenie płuc i opłucnej, ma wysoką gorączkę. Na cześć dzisiejszego dnia zaśpiewajmy wesoło — zawodzą tysiące gardeł. Esesman w nieskazitelnym mundurze pochyla się nad półprzytomnym profesorem Feliksem Rogozińskim, specjalistą w zakresie fizjologii i żywienia zwierząt, którego koledzy przynieśli właśnie do szpitala, i kopie go podkutym butem w brzuch i w głowę. Trala la, trala la, trala la — śpiewają tłumy. Stanisław Urbańczyk i Mieczysław Brożek niosą trumnę ze zwłokami Leona Sternbacha, profesora filologii klasycznej. Trumna pociągnięta jest czarną farbą. Wnoszą ją do szopy służącej za trupiarnię i stawiają na samym szczycie trumiennej góry. Trala la, trala la...


Dyrygent wymachuje dłońmi. Po placu przechadza Raportführer, więc my, chórzyści, którzy jesteśmy ubrani w pasiaste lekkie stroje, wciągamy w gardła lodowate powietrze i ryczymy: Im Schatten grüner Bäume / lasst uns singen, fröhlich sein, / beim vollen Becher Weine / unsern Freundschaftsbund erneu’n! [W cieniu zielonych drzew zaśpiewajmy i weselmy się, przy pełnym pucharze wina odnówmy nasz przyjacielski związek.]
 
 
Stopniowe wygaszanie świateł.
 
 
Kurtyna zmierzchu.
 
 
[prwdr.: "GPC" z 5.04.2014]
 

 
O Autorze:
Przemysław Dakowicz ur. w 1977 r. w Nowym Sączu. Poeta, krytyk literacki, historyk literatury; doktor nauk humanistycznych; adiunkt w Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu Uniwersytetu Łódzkiego; w latach 2010-2013 wykładał literaturę współczesną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; stały współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Wydał zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), Albo-Albo (2006), Place zabaw ostatecznych (2011) i Teoria wiersza polskiego (2013), książkę krytycznoliteracką Helikon i okolice. Notatki o poezji współczesnej (2008) oraz rozprawę historycznoliteracką "Lecz ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii (2011). Redaktor tomu zbiorowego Moja Musierowicz. O twórczości autorki „Jeżycjady” (2008). Publikował m.in. w "Arcanach", "44", „Frazie”, "Frondzie", „Kresach”, „Odrze”, „Pamiętniku Literackim”, „Toposie”, "Twórczości", „Tygodniku Powszechnym”, "Wyspie" i „Zeszytach Literackich”. Tłumaczony na czeski, serbski i słoweński.
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.