DZIEŃ DZIECKA NIEINFANTYLNIE w Łodzi
data:28 maja 2013     Redaktor: csp

1 czerwca 2013, godz. 12.00, pomnik Pękniętego Serca w Łodzi
DZIEŃ DZIECKA NIEINFANTYLNIE
Przyjdż! pamiętaj!

Obóz na Przemysłowej

„Obóz na Przemysłowej” – tak nazywa się hitlerowski twór stworzony w roku 1942 w Łodzi na terenie żydowskiego getta, obóz dla polskich dzieci. W wyniku morderstw i wszelkich metod terroru, pochłonął około 15 tysięcy niewinnych ofiar w wieku od niemowlęctwa do 16 lat. Świat zapomina, my przypominamy.

 

 

Z ludzką pamięcią jest tak, że najdłużej zostaje w niej to, co tkwi na skraju zapomnienia, co zostaje odświeżone, gdy jest już prawie zupełnie zapomniane. Na mapie Łodzi mamy zaorany i przepasany blokowiskiem skrawek ziemi, na jakiej w latach 1942-45 znajdował się hitlerowski obóz koncentracyjny dla polskich dzieci, Polen Jugend-Verwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt, przez który przeszło kilkanaście tysięcy najmłodszych istnień w wieku od kilku miesięcy do 16 lat, miejsce dla wielu święte a pogrążające się w społecznej niepamięci. Ulica Bracka w krzyżu z Przemysłową.

 

Nieco historii

By pojąć sytuację, w jakiej znajdowała się Polska młodzież podczas II wojny światowej, warto uruchomić wyobraźnię…

Prawie każda rodzina była we współczesnym rozumieniu wielodzietna – dziećmi, ich zabawami, okrzykami, radością i niesfornością wypełnione były wszystkie podwórka. Domy w większości nie były zasobne, ale pełne miłości. Ojcowie chodzili do pracy, matki całymi dniami pracowały na rzecz  rodziny, a dzieci im w tym pomagały, bo technika nie wyręczała ich tak, jak nas. Nie mieli wygód ani wykwintu, ale mieli siebie i tyle szczęścia, ile potrafili sobie stworzyć.

Wojna narzuciła tym ludziom wszelkie możliwe zagrożenia i braki. Mężowie szli do wojska, żony przejmowały całą troskę o byt dzieci. Stopniowo narastał głód, strach i rozpacz. Ile rodzin, tyle osobnych dramatów. Wojna odebrała życie znacznie ponad 6 milionom Polaków, z których 90 procent zginęło w wyniku złożonego zespołu środków bezwzględnego terroru. Gdy ginęli dorośli (front, przymusowa praca w Rzeszy, łapanki, egzekucje uliczne, działalność antyhitlerowska…), kilku- i nastoletnie dzieci z dnia na dzień musiały stawać się głowami swych rodzin, zapewnić młodszemu rodzeństwu, nierzadko licznemu, jedzenie, odzież, względne bezpieczeństwo, lekarstwa, opał na zimę. Pozostawały same w krainie chronicznego lęku, z zimnym piecem i pustymi garnkami. Psychologiczny tragizm tej sytuacji, niemoc fizyczna drobnego ciała i naturalny w dzieciństwie brak pewnych umiejętności zmuszały młodzież do kradzieży pożywienia i do żebractwa, a to dla Niemców były wielkie zbrodnie.

 

Pierwsze pomysły utworzenia na ziemiach polskich obozu dla młodocianych pojawiły się w roku 1941, kiedy Niemcy drastycznie spotęgowali represje i zmuszeni byli rozważyć problem losu dzieci przyłapanych na drobnych kradzieżach, szmuglu i ulicznym handlu, a także rozwiązać sprawę rosnącej grupy dzieci osieroconych.

 

„Na naszych wschodnich terenach Niemiec zaniedbanie młodzieży polskiej rozwinęło się poważnie i stanowi groźne niebezpieczeństwo dla młodzieży niemieckiej. (…) Wojna rozbiła wiele rodzin, a uprawnieni do wychowywania nie są w stanie spełniać swych obowiązków, polskie zaś szkoły zamknięto. Dzieci polskie, wałęsające się bez jakiegokolwiek nadzoru i zajęcia, handlują, żebrzą, kradną, stając się źródłem moralnego zagrożenia dla młodzieży niemieckiej” – oto jak Reichsführer SS Heinrich Himmler uzasadniał koncepcję utworzenia obozu, przez który przeszło od 12 do nawet 15 tysięcy polskich dzieci, z których przeżyło około 900, z czego znaczna większość zmarła - z powodu wyczerpania głodem, najróżniejszych obrażeń ciała, chorób i przemarznięcia, braku rodziny – niedługo po wyzwoleniu.

Tak właśnie, najogólniej rzecz ujmując, przy założeniach identycznych do obowiązujących przy budowach lagrów dla dorosłych i na rozkaz samego Himmlera, powstał w środku Łodzi zbrodniczy twór grupujący za wysokim murem osierocone lub siłą wydarte rodzicom polskie dzieci. Usytuowano go na terenie żydowskiego getta – w kwartale Brackiej, Plater, Górniczej i muru żydowskiego cmentarza - by definitywnie odebrać im cień szansy na wydostanie, bo przez gettowe bramy nie przedarła się nawet mysz. Podwójny mur, zero szans, odcięcie od świata.

Nazwa obozu wzięła się stąd, że ulicą Przemysłową, prostopadłą do Brackiej, dowożono transporty dzieci, a jego główna brama była na skrzyżowaniu obu tych ulic.

 

Mützen ab! Die Augen links!

Polen Jugend-Verwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt – bo tak brzmi pełna  nazwa obozu – znajduje się w jednym szeregu na liście wielkich hitlerowskich kombinatów masowej zagłady, takich jak Ravensbrück, Stutthof czy Mauthausen; pokazują to dokumenty. Jego kuriozalność polega na tym, że więziono w nim same dzieci, tylko dzieci. Nie miały one kontaktu z „normalnymi” dorosłymi, na których wsparcie mogłyby liczyć. Rzeczą arcyznamienitą jest, że – wedle wielu relacji świadków – dzieci, jakie trafiały na Przemysłową w transportach z Oświęcimia, zorientowawszy się w sytuacji, płakały i… chciały wracać. Auschwitz zatem, kojarzący się nam jednoznacznie z piekłem na Ziemi, był miejscem lepszym bytowo od tego, które zgotowali polskim dzieciom esesmańscy oprawcy w Łodzi. Wszędzie indziej przy dzieciach, lub choćby w pobliżu, byli dorośli – istoty silniejsze fizycznie, posiadające wiedzę i racjonalną orientację w zastanej sytuacji. Pamiętajmy, że Auschwitz zaszczycili tacy giganci humanizmu jak św. Maksymilian Kolbe, rotmistrz Witold Pilecki, czy słynna „położna Oświęcimia”, łodzianka, Stanisława Leszczyńska. We wszystkich lagrach, choćby warunki były najstraszliwsze, zawsze znalazł się ktoś starszy, kto przytulił, pocieszył i wyjaśnił. Na Przemysłowej – nikt. Niektórzy historycy nazywają łódzki obóz "Małym Oświęcimiem".

Łódzki obóz rozpoczął działalność na podstawie zarządzenia Himmlera z 28 listopada 1941 roku. Wyznaczony obszar został otoczony wysokim, drewnianym płotem o bezszczelinowej konstrukcji, który wykonała żydowska brygada budowlana z getta. Budynki murowane odebrano właścicielom, a dzieciom wybudowano duże, drewniane baraki.

Zarządzenie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy mówiło, iż do obozu powinno się kierować „przestępców lub dzieci zaniedbane od 8 do 16 lat”. Skończywszy 16 lat, trafiało się do Auschwitz, a wyznaczona dolna granica wieku była liczbą w pełni fikcyjną – do dziś żyją świadkowie obecności w łódzkim obozie dzieci zupełnie malutkich, poniżej dwóch lat.

Pierwsi więźniowie przybyli do obozu 11 grudnia 1942 roku – dla łódzkiej kultury historycznej jest to data symboliczna. Numer pierwszy otrzymał Zdzisio Włoszczyński, numer drugi – Halinka Szturma, numer trzeci to Miecio Wlazło… Na co dzień przebywało w obozie ponad tysiąc dzieci. Świadkowie twierdzą, że umieralność była ogromna. Dzieci dziesiątkowane były przez wyczerpanie pracą ponad siły, nieleczone choroby, głód, śmiertelne pobicia. Tęsknota za mamą, za rodziną, głęboka psychologiczna dezorientacja, ciągły paniczny strach i fizyczny ból odbierały wolę życia.

Obóz był zarządzany przez łódzką placówkę policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Załogę stanowili esesmani i volksdeutsche. Pierwszym komendantem był radca sądowy i szef policji kryminalnej w Łodzi, SS-Sturmbannführer Karl Ehrlich.

 

Na podstawie wyroków niemieckich sądów kierowano tu młodocianych więźniów głównie ze Śląska, Wielkopolski, Pomorza, Mazowsza, a także z Łodzi i okolic. Trafiały na Przemysłową bezdomne dzieci zatrzymane na ulicach, drogach i dworcach kolejowych, osierocone w wyniku zabicia bądź wywozu rodziców na przymusowe roboty do Niemiec lub do obozów koncentracyjnych. Osobną grupę stanowiły dzieci członków ruchu oporu i więźniów politycznych, które Niemcy uważali za „dzieci terrorystów”, głównie z Mosiny i Poznania (grupa dra F. Witaszka). Do „naszego” obozu trafiły również „dzieci Zamojszczyzny”, której dzieje tamtego czasu są szczególnie dramatyczne.

W niemieckich zapisach sądowych widnieją uzasadnienia: „nielegalnie nabył karty żywnościowe”, „ojciec na robotach w Rzeszy, matka w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, dzieciom grozi zaniedbanie”, „kradnie z innymi dziećmi owoce w ogrodach, zwłaszcza obywateli niemieckich; matka nie troszczy się o niego, ojciec nie żyje”, „znalezione w wieku 3 lat dziecko, które przebywało w sierocińcu w Katowicach, jest kaleką. Trudne do wychowania, trzęsie głową, moczy łóżko, ma skłonności do kradzieży”, „bezcelowość dalszego wychowania”. Ale najczęściej podawany argument to „dziecko polskie”. Karano za polskość, de facto za niewinność.

Wbrew prawu, wszystkie uwięzione dzieci musiały pracować od rana do wieczora i wykonywać ustaloną przez esesmanów normę. Chłopcy wyrabiali buty ze słomy, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków, pracowali w ogrodzie i przy prostowaniu igieł. „Być albo nie być” zależało od dorosłego, który dowodził warsztatem. Przekleństwem była praca polegająca na ciągnięciu 4-tonowego walca równającego teren. Chłopcy byli mali i osłabieni głodem, a poganiano ich dotkliwie batem. Pracowali niezależnie od pogody.

Dziewczynki pracowały w pralni (do śmierci były kalekami z powodu niszczących kończyny związków ługowych), w kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Najmłodsi kleili torebki i robili doniczki.

Dzieci otrzymywały na śniadanie kromkę suchego, kwaśnego chleba i kubek czarnej kawy bez cukru, na obiad zupę z ziemniaków w łupinach lub z brukwi, bez tłuszczu, a kolacja była powtórzeniem śniadania. Sprytniejsi ustawiali się w kolejce po kawę na samym końcu, bo na dnie były fusy, czyli coś, co dłużej zostaje w żołądku. Na terenie obozu rosło kilka drzew owocowych, ale podniesienie owocu z ziemi czy jego zerwanie karane było biciem i odebraniem posiłku. Antagonizmy między małoletnimi mnożono nagradzaniem donosów na kolegów.

Dzieciom odbierano ubrania i wszystkie prywatne przedmioty. Dostawały szare, drelichowe uniformy i zwykle znacznie za duże, kaleczące stopy drewniane trepy. Przy każdej sposobności i „za nic” były bite. Przez 25 miesięcy funkcjonowania obozu nie dostawały mydła i nie miały dostępu do ciepłej wody. Mogły pisać jeden list w miesiącu na jednej kartce, a i tak każdy z nich był cenzurowany przez najokrutniejszą sadystkę obozu, Sydomię Bayer. To ona właśnie wymyśliła najbardziej upokarzający oddział, jakiego nie miały inne ówczesne kaźnie – dla dzieci bezwiednie się moczących. Choroby nerek, niedojrzałość emocjonalna, strach, zapalenie pęcherza… Dzieci te leżały na wspólnej, długiej pryczy pod jednym kocem, obcinano im racje jedzenia, a zimą po sali tańczył śnieg. Bayerowa otwierała okna twierdząc, że śmierdzi, a gdy lekarz sprowadzony do obozu chciał zaordynować dzieciom jakieś preparaty leczące, zabraniała twierdząc, że „szkoda leków na to polskie bydło”. Z tego oddziału rzadko kto wracał. Dwaj esesmani dzieciom tym wycinali jąderka scyzorykiem. Dowodem rozmiaru zbrodni w tym obozie jest fakt dwóch powojennych procesów - Sydomii Bayer oraz Edwarda Augusta. Obojgu udowodniono liczne morderstwa i, nie znalazłszy żadnych motywów łagodzących, skazano na karę śmierci. Jesienią roku 1945 oba wyroki wykonano.

Inna zbrodniarka, Eugenia Pohl, została odnaleziona i skazana na 25 lat więzienia w połowie lat 70. Jeszcze wtedy, po trzydziestu latach, jedna ze świadków, rozpoznawszy Pohlową na sali sądowej, straciła przytomność.

 

Po dramatycznych chwilach ostatnich dni, zgrupowaniu dzieci w jednym miejscu i demonstracyjnym przerażeniu ich karabinami maszynowymi (dzieci widziały dym nad Radogoszczem i były pewne najgorszego), obóz został wyzwolony 19 stycznia 1945 wraz z całą Łodzią. Po uświadomieniu sobie, że na placu nikogo nie ma, młodzież wkradła się najpierw do magazynu z odzieżą (temperatura przekraczała -20st.C), a następnie z żywnością. Część dzieci rozpierzchła się po (obcym sobie)  mieście szukając pomocy i jedzenia, a większość pozostała w obozie nie mając siły się ruszyć. Do uformowanego naprędce pogotowia opiekuńczego trafiło 233 dzieci – opisano je i sfotografowano. Porażające świadectwa.

 

Gdy w połowie lat 70. były więzień obozu, Józef Witkowski, podjął niebywały trud usystematyzowania informacji o łódzkiej kaźni na Przemysłowej i spisania ich w książkę, na jego powszechnie znany apel odpowiedziało około 300 osób. Jakie historie przydarzyły się pozostałym sześciuset, nikt nie wie. Być może dotarli do swych domów, by dowiedzieć się, że nie mają nikogo, być może stracili pamięć z powodu bicia po głowie, być może zamarzli po drodze do domu, może wyparli z siebie piekło, jakie napierało na ich dusze i ciała przez długie, obozowe miesiące i nie chcą do niego wracać…

Wszelkie dane liczbowe dotyczące obozu na Przemysłowej są niezwykle trudne do ustalenia. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, ponieważ hitlerowcy zabrali lub zniszczyli dokumentację. Analiza olbrzymiej ilości cyfr, jakie pozostały, przyporządkowanie liczb do dat i dokumentów jednych do innych, daje obraz celowego bałaganu, jest arytmetycznym absurdem i demaskuje strach Niemców przed prawdą.

 

Filia w Dzierżąznej

Każdy duży obóz koncentracyjny posiadał filie (filii Oświęcimia doliczono się ponad trzydziestu). Filia obozu na Przemysłowej mieściła się na folwarku we wsi Dzierżązna. Jej funkcją było dostarczanie żywności dla obozu macierzystego i przyuczanie dziewcząt do pracy na roli, z celem kierowania ich po ukończeniu 16 lat na roboty przymusowe do Niemiec w gospodarstwach rolnych. Obozem kierował Hans Fuge. Folwark, mimo ciężkiej pracy i złych warunków bytowych, był „oddechem” dla dzieci, ponieważ większość personelu stanowili Polacy, którzy na każdym kroku dzieci dożywiali, pomagali im na wszelkie sposoby, przemycali leki, nie rozkradali paczek z żywnością, pozwalali mówić po polsku, a także – co najważniejsze, bo uskrzydlające - organizowali potajemne spotkania z rodzicami. W Dzierżąznej dzieci były bite i dotkliwie karane (potworny karcer, brak posiłków), lecz nie zanotowano tam ani jednego przypadku śmierci.

 

Pamięć to kultura

Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę z tego, że gdy łodzianin nie wie o istnieniu tego obozu, to tak, jakby oświęcimianin nie wiedział o Auschwitz.

 

Na mapie Łodzi mamy zaorany i przepasany blokowiskiem skrawek ziemi, na której w latach 1942-45 znajdował się hitlerowski obóz koncentracyjny dla polskich dzieci, a ostatni świadkowie tamtych straszliwych wydarzeń żyją jeszcze i apelują do nas o niezapomnienie. Skoro więc pod pomnikiem Pękniętego Serca wykuliśmy napis "Odebrano Wam życie, dziś dajemy Wam tylko pamięć", dotrzymajmy słowa.

 

tekst i zdjęcia: Jola Sowińska-Gogacz

 

Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.